Co jest źródłem kryzysu w Kościele?


Wielu z nas targają dziś wątpliwości, wielu ma mieszane uczucia, inni przeżywają w związku z tym, co się dzieje poważny kryzys wiary, tożsamości i przynależności eklezjalnej. I wcale się temu nie dziwię. Mnie samemu bardzo trudno było w i wciąż jest w tym czasie. Jednak nie przestaję zadawać sobie pytania: dlaczego? Kardynał Müller stwierdził, że u korzeni zła w Kościele "nie leży klerykalizm, lecz odrzucenie prawdy i rozkład moralny. Rozkład doktryny zawsze prowadzi do rozkładu moralności" (za: Tygodnik Katolicki Niedziela).

No właśnie. Co leży u podstawy kryzysu jaki dzisiaj dotyka Kościół? Klerykalizm, czy może jednak odrzucenie prawdy o Chrystusie i w konsekwencji upadek moralny? Co jest bardziej pierwotne, a co wtórne? Co może posłużyć jako przykrywka dla drugiego? Która z tych postaw jest wynikiem źle rozumianej Ewangelii i wynikających z niej historycznych konsekwencji dotyczących wewnątrzkościelnych stosunków zależności, a która wynikiem wręcz jej odrzucenia (bywa, że odrzucenia również na poziomie prawa naturalnego)? Co jest pierwsze: zepsucie jednostki, czy struktur? Niech każdy sam odpowie sobie na te pytania. Dodam tylko, że od wielu już lat Kościół sili się doktrynę moralną wszem i wobec, roztrwaniając swoje siły na obronę w tym głoszeniu godności człowieka, czasem przed nim samym, a zupełnie zapomina o nawróceniu. Ten sam kardynał kilka dni temu podczas konferencji Towarzystwa Teologów Dogmatyków stwierdził, że Kościół poświęcił się wychowywaniu, podczas gdy powołany jest on do głoszenia Dobrej Nowiny oraz wzywania do nawrócenia. I słusznie. Wychowuje się małe dzieci a nie dorosłych ludzi. Kościół jakby zapomniał w tym, że można wygłosić tysiące kazań, pisać listy, adhortacje, encykliki, zwoływać sobory i synody ale bez osobistego nawrócenia jednostki, bez autentycznego spotkania z żywym Bogiem, nie ma mowy o nawróceniu z drogi niewłaściwego postępowania. Ciągłe wychowywanie („to czyń, tamtego unikaj”) nie może się udać bez osobistego spotkania, bez zaangażowania w życie, bez pokazania Chrystusa, który nie wychowuje ale zbawia. Nie twierdzę, że nie powinno się, twierdzę że już dawno zagubiona została równowaga, a raczej przewaga głoszenia Ewangelii na korzyść wychowywania. Póki seminaria duchowne nie zrozumieją, że nie są od wychowywania dorosłych ludzi, lecz od umiejętnego towarzyszenia im i pokazywania możliwych dróg spotkania z Chrystusem i pomocą w rozeznawaniu póty nie doświadczymy zmian na większą skalę.

Ktoś niedawno wrzucił do sieci zdjęcie konfesjonału z podpisem: „tu naprawia się Kościół”. Słusznie! Tylko osobiste nawrócenie jednostek da gwarancję przemiany wspólnoty. Co zatem z grzesznymi strukturami? Należy je stanowczo oczyścić, nawet jeśli odbędzie się to kosztem splendoru, chwały, znaczenia czy pieniędzy, jednak tak, by nie uszkodzić zdrowego zboża. A jeżeli nie potrafimy zrobić tego sami, to nie można bać się prosić o radę, kogoś bardziej kompetentnego, kto patrząc z boku widzi więcej. Tym bardziej w tym czasie nie wolno nam zostawić Kościoła. Nie wolno nam odrzucić tych, którzy niestrudzenie swoim życiem starają się nam pokazywać Boga i dawać ku Niemu dostęp przez sakramenty, ponieważ obrywają dziś rykoszetem przez tych, którzy sprzeniewierzyli się złożonym niegdyś przyrzeczeniom. Nie wolno nam porzucić Kościoła, który zawiódł w swoich strukturach, często przesiąkniętych grzechem, pychą i egoizmem, i który biorąc w obronę, tych co winni pójść zhańbieni, przez te struktury wydaje się, że porzucił nas i wszystkich pokrzywdzonych w jakikolwiek sposób. To nie będzie proste. Wiem. Każdy grzech kapłański, każda nieprawość, której jesteśmy świadkiem lub uczestnikami nie tylko winna głośno wołać o sprawiedliwość, lecz także powinna nas uświadomić, żeby jeszcze mocniej przylgnąć do Chrystusa, że my też możemy, tak samo jak oni upaść (albo i jeszcze gorzej). Trzeba wciąż się nawaracać, odkurzyć zapomniane praktyki postne i pokutne. Nikt nie może powiedzieć, że zna siebie, że czegoś nigdy by nie zrobił. Serce człowieka jest jak przepaść, nikt z nas nie wie co w nim się kryje. Skąd to wiem? Chyba nie ma wśród nad ludzi, którzy by się na sobie nie zawiedli w ten sposób. Którzy myśleli, że nigdy czegoś nie zrobią, lecz później prawda okazała się bezlitosna. Ponadto, każdy taki grzech powinien uświadamiać mi, że oni potrzebują naszej nieustannej modlitwy. To nie są ludzie nieczuli, pozbawieni uczuć, pasji i lęków.

Nie ma się co rozwodzić, czy to atak na Kościół. To naprawdę bez znaczenia, bo ten sobie z tym poradzi. Naprawdę gorsze czasy przechodził i wciąż przechodzi. Słusznie napisał o. Grzegorz Kramer: „A może Bóg chce byśmy zamiast o "Klerze" pogadali o klerze? Może trza popatrzeć na to jak na wezwanie do nawrócenia, a nie kolejnego krzyku: ‘oni mają problem z Prawdą’”. Wciąż widzimy tylko koniec własnego nosa i oburzamy się na filmy, sztuki teatralne i atak na x. Stryczka. Nie twierdzę, że nie są to sprawy ważne. Trzeba jednak w końcu zajrzeć pod spód, poszukać miejsca z którego wydobywa się ten smród gnijącego ciała, bo to wszystko od tak bez powodu się nie dzieje. Dodam tylko, że z Prawdą to problem mamy my wszyscy, zaś cały ciężar świętości Kościoła leży w Chrystusie, a nie nieskazitelności jego członków, czy struktur.