Pustynia (Mt 4,1-11) – Cz. 3: Miejsce mojego spotkania i walki

Pustynia

Wtedy przystąpił kusiciel…” (w. 3).

Kiedy myślimy o pustyni, to pierwszy obraz jaki stawiamy sobie przed oczy, to rozległe, bezkresne morze piasku, piekielny upał, suchy prażący twarz wiatr, wysuszone wargi, opuchnięte stopy. Brak wody, brak życia. Nie ma nikogo.

Tymczasem pustynia to rzeczywistość pełna paradoksów. To właśnie na pustyniach, które pokonujemy w naszym życiu dokonuje się najwięcej doniosłych i ważnych spraw. To miejsce, które tętni życiem… duchowym życiem.

Pustynia, prócz tego, że jest miejscem mojego wygnania i wyrzeczenia, jest także miejscem spotkania i walki.

1. Na pustyni najpierw spotykam moje własne „ja”, spotykam siebie. To czas by zastanowić się nad własną teraźniejszością i przyszłością. By ponownie odpowiedzieć sobie na pytanie: Kim jesteś? By stanąć w prawdzie i rozliczyć przeszłość, która z jednej strony, w tym co było dobre, dodaje mi sił i otuchy, z drugiej jednak – w tym co było złe – przynosi mi wstyd i rozczarowanie. To czas walki z samym sobą, w czasie której w bezkresie samotności i panującej ciszy w końcu dochodzi do głosu wszystko to, co do tej pory skutecznie skrywałem i dusiłem we wnętrzu własnego serca, co wypierałem z własnej świadomości i z czym w sobie się nie zgadzałem. Dochodzi do głosu tajemnica mojej grzeszności, ta, której poznanie odsłania prawdę o mnie, prawdę o mojej nędzy i egoizmie motywującym moje działania. Ale nie tylko to. Ostatecznie odsłoni także prawdę mojej wielkości, o tym, że potrzebuję „drugiego”, że potrzebuję Ojca. Odgrzebując warstwę zatęchłego i gnijącego grzechu pojawi się głód (jak u Jezusa) i na nowo wykrzyczane zostanie zagłuszone do tej pory wezwanie… „Pragnę” (J 19,28).

2. Kiedy już odkryję słabość własnego ciała, bezgraniczność własnej nędzy ale i powołanie do bezgranicznej wielkości w Bogu i odczuję pragnienie wołania do Niego, dochodzi do kolejnego spotkania z "drugim" z "ty", które chce zmusić do uległości wobec siebie moje na nowo odkryte "ja". Przystępuje do mnie kusiciel. Przychodzi aby kusić i zwodzić, aby odciągać uwagę od Boga i skupić ją na tym, co jest moją słabością i stanowi obiekt mego pożądania. Kusiciel jest przebiegły i ludzka mądrość nie jest w stanie sprostać wyzwaniu, które stawia, wręcz przeciwnie. Każda próba dyskusji kończy się zawsze moją klęską. Na tym etapie dobitnie doświadczam tego o czym mówi św. Paweł w Liście do Rzymian: „Jestem bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać – nie. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę. Jeżeli zaś czynię to, czego nie chcę, już nie ja to czynię, ale grzech, który we mnie mieszka” (Rz 7,18-20).

Tajemnica mojej grzeszności, dzięki światłu towarzyszącego mi wciąż Ducha, staje się coraz bardziej odkryta właśnie w pustynnej konfrontacji z kusicielem. Walka ta jest niezbywalnym elementem całego etosu pustyni, etosu wygnańca, który został wygnany, aby szukać siebie, a odnalazłszy wrócił i służył Wspólnocie. To czas, w którym – tak jak lud Izraela – przeżywam dzień mojego kuszenia.

3. Gdy już jednak wybrzmi w końcu we mnie to Jezusowe wezwanie: „Pragnę!”, pustynia staje się areną, wydarzeniem spotkania z Bogiem, który wciąż towarzyszy mi na drodze mego zmagania. To On wciąż zaprasza do wejścia na drogę oczyszczenia, nęci i zwabia: „Dlatego zwabię ją i wyprowadzę na pustynię i przemówię do jej serca” (Oz 2,16). Po co? By pokazać mi górę, na której dojdzie do mojego spotkania z Nim (podobnie jak miało to miejsce w przypadku proroka Eliasza – por. 1 Krl 19,1-14), gdzie będę świadkiem przemienienia (por. Mt 17,1-8).

Ale nie tylko to… na pustyni można też walczyć z Bogiem, podobnie jak Jakub – protoplasta Izraela: „Gdy zaś wrócił i został sam jeden, ktoś zmagał się z nim aż do wschodu jutrzenki, a widząc, że nie może go pokonać, dotknął jego stawu biodrowego i wywichnął Jakubowi ten staw podczas zmagania się z nim. A wreszcie rzekł: «Puść mnie, bo już wschodzi zorza!» Jakub odpowiedział: «Nie puszczę cię, dopóki mi nie pobłogosławisz!». Wtedy [tamten] go zapytał: «Jakie masz imię?» On zaś rzekł: «Jakub». Powiedział: «Odtąd nie będziesz się zwał Jakub, lecz Izrael, bo walczyłeś z Bogiem i z ludźmi, i zwyciężyłeś». Potem Jakub rzekł: «Powiedz mi, proszę, jakie jest Twe imię?». Ale on odpowiedział: «Czemu pytasz mnie o imię?» – i pobłogosławił go na owym miejscu. Jakub dał temu miejscu nazwę Penuel, mówiąc: «Mimo że widziałem Boga twarzą w twarz, jednak ocaliłem me życie». Słońce już wschodziło, gdy Jakub przechodził przez Penuel, utykając na nogę” (Rdz 32,25-32).

Dokładnie tak. Walczyć z Bogiem o błogosławieństwo. Nie odpuszczać. Gdy trzeba wygarnąć Mu, wyrzucić prosto w twarz cały ból, zranienia i urazy, które do Niego żywimy (bez znaczenia czy słuszne)… On chce to w końcu usłyszeć, chce bym wyrzucił z siebie wszystko to, co mnie dręczy i nie pozwala w nocy spać, nie pozwala w pełni Mu ufać i poddać się Jego woli. Chce, bym pokazał prawdziwą twarz, bez masek i udawania, bym Mu także – gdy trzeba – wybaczył…